piątek, 9 stycznia 2015

[epilog] Cos the world's saved


Freund: scena rozgrzeszenia

Oto wreszcie nadszedł ten dzień. I wszystko jakby odzyskało sens. Nocne niebo było bardziej granatowe, gwiazdy jaśniej lśniły i nawet kawały Wanka wydawały się być śmieszniejsze.
Ale ja... Nie byłem szczęśliwy.
Jasne, cieszyłem się, że odzyskam wkładki, że zaraz pójdę do Waltera i grzecznie wyjaśnię mu, o co chodzi. A potem on poda mi moje skarby, a ja mocno przytulę je do piersi i przez następnych sto dni już ich nie puszczę.
Może nawet trochę sobie pożuję, a co! Jakoś świętować trzeba!
Mimo wszystko, ta pustka, jaka rozrosła się w moim sercu... To coś strasznego. Jeszcze nigdy nie byłem taki skołowany. Z jednej strony mam moje wkładki i przyjaciół, którzy gotowi są pójść za mną do piekła (i nawet to zrobili, bo Fannemel to to bis wcielony jest), a z drugiej... Ulrika. I to, że mój jednorazowy wyskok w postaci obelgi rzuconej pod adres Ziemniaka uruchomił całą lawinę zdarzeń. Tak więc koniec końców wyszło, że to przeze mnie ukradziono wkładki i Wellingatora, a życie moje i moich kumpli (zwłaszcza Geigera) zostało narażone na wielkie niebezpieczeństwo.
Nie czułem się z tym dobrze.
Żuć. Potrzebowałem żuć. Potrzebowałem pozbyć się tego burdelu z głowy, tych dziwnych uczuć plączących myśli. Żucie. Tylko to mogło pomóc.
Zapukałem kilkakrotnie w drzwi Hofera, nie zważając na późną godzinę. Po chwili usłyszałem dziwny rumor, jakby coś ciężkiego spadło na ziemię, a potem głośne Scheisse przecięło powietrze. W końcu Walter otworzył drzwi, zawiązując swój gronostajowy szlafrok i patrząc na mnie spod byka. Ziewnął przeciągle, przetarł oczy i jeszcze raz łupnął na mnie niezbyt pochlebnym wzrokiem.
- Czego ośmielasz się zakłócać mój sen? - Zapytał tonem pana i władcy, aż chciało się uchylić czoło i bić pokłony przed nim. Kiedy on się zrobił taki autorytarny?
 - Walterze - zacząłem, przywoławszy się do porządku. - nikczemny Fannemel ukrył w walizce, w której przechowujesz swoje stylowe opaski moje wkładki. Czy mógłbyś mi je zwrócić?
Hofer wybałuszył na mnie oczy.
- Twoje śmierdzące wkładki są w jednej walizce z moimi ślicznymi opaskami? Zniewaga! Przekaż Fannemelowi, że ma dożywotni wiatr w plecy, niech cierpi karzeł jeden! Żeby tak sprofanować moje opaski, skocznio najdroższa. Zawsze wiedziałem, że w tej jego łepetynie za wiele nie ma. - Biadolił Król naszego skocznego podwórka w drodze do swojej tajemniczej walizki. - Od początku wiedziałem, że to on! I powiedziałem to Koflerowi, więc liczę na jakąś nagrodę! Tylko nie dziesięć procent od znaleźnego, bo jeszcze zaproponujesz mi pięć minut żucia, a ja żuć po tobie nie będę. Wiesz, opryszczki, sepsy i inne takie.
W końcu Hofer wyciągnął wielką walizkę spod łóżka. Szybko wykręcił odpowiedni szyfr i podniósł wieko. Oto moim oczom ukazała się legendarna kolekcja opasek Hofera. Każda była czerwona, każda z logiem Viesmanna, wszystkie niemalże identyczne. A było ich tyle, że można byłoby obdarzyć połowę narodu chińskiego!
- Skąd ten nikczemnik wiedział, jaki jest szyfr? - Zastanawiał się głośno szef wszystkich szefów, gdy niemalże z namaszczeniem przeglądał swoje perełki. Nie osądzałem go, bo kimże jestem, by to robić? Właściwie... Pierwszy raz w życiu rozumiałem Hofera. I to było takie wow. - Znaczy, ja wiem, że to data pierwszego wygranego konkursu przez Schlierenzauera, ale serio, nie spodziewałem się, że Fannemela stać na taki wysiłek intelektualny. W sumie wymyślił ten cały plan z porwaniami i tak dalej... Może on nie jestem takim półgłupkiem za jakiego go dotąd uważałem? Może to jemu powinien zaproponować posadę mojego osobistego wymyślacza niecnych planów zawładnięcia światem?
Okej, Hofer wyrwany ze snu (zapewne śniło mu się, że prezydenty Rosji i Ju Es Sej składają mu pokłony i przynoszą dary, a ja tak bezczelnie wyrwałem go z tej mrzonki) to dziwny Hofer wpadający w słowotok i dziwne dygresje. Nie nadążałem. Ale może to i lepiej.
- ... To nawet niegłupi pomysł. Skoro skakać nie umie to Stoeckl łatwo go odsprzeda, a i chwały dyscyplinie więcej przyniesie, będąc moimi bliskim współpracownikiem. Może powinien zostać moim nowym pupilkiem, by mnie bardziej polubił. Co o tym myślisz? Bo teraz to pewnie niechętnie... O, są. Oto one. Bitte.
I Hofer podał mi moje wkładki.
Przez chwilę przyglądałem się im, jak tak leżały na moich rękach i myślałem o tych wszystkich nocach, podczas których nikt ich nie przytulał, kiedy były takie samotne i pozbawione ciepła ojcowskich ramion. Potem z czcią przycisnąłem ich do swojego serca, nie mogąc opanować swoistego wzruszenia, które uwięziło słowa w moim gardle i które zgromadziło łzy pod moimi powiekami. W końcu nie wytrzymałem i wybuchnąłem spazmatycznym szlochem, tuląc moje wkładki mocno do siebie i pod nosem dziękując wszystkim siłom, które towarzyszyły mi w drodze ku temu miejscu.
I wzruszył się nawet nieugięty Walter Hofer - mężczyzna zagarnął do siebie wszystkie opaski i szklanymi oczami wpatrywał się w nie jak w największą miłość.
W tamtej chwili mieliśmy te same myśli - że nie chcemy stracić tego, co jest tak wielką miłością.
*
Memlałem swoje wkładki, czując jak wyparowują ze mnie wszystkie negatywne uczucie z ostatnich dni, kiedy drzwi do mojego pokoju delikatnie się uchyliły. Ulrika bardzo niepewnie przekroczyła próg i cicho zamknęła za sobą drzwi. Stanęła przede mną ze spuszczonymi oczami i nerwowo bawiąc się palcami, wzięła głęboki wdech.
Aż wyplułem z ust wkładki i kładąc je (BARDZO) blisko siebie (by mieć pewność, że już nikt nigdy ich nie ukradnie; wirklich teraz to 24/7 wkładki pod ręką. Zębami. Cokolwiek.), spojrzałem z rezerwą na blondynkę.
Wciąż nie mogłem przeboleć jej uczynku. Jak ktoś, kto był mi tak bliski, mógł zrobić coś takiego? Nie znajdowałem na to żadnych słów, ŻADNYCH. Nie ma to jak kradzieżą odwdzięczyć się za miłość.
- Sevi, ja naprawdę cię przepraszam. Ja nie wiem, co sobie wtedy myślałam. Ja byłam zła, że mnie odepchnąłeś. I Fannemel mnie zbałamucił. Przecież wiesz, że cię kocham. - Wybuchnęła w pewnej chwili, roniąc krokodyle łzy. - Ja nie chciałam. Och, tak bardzo cię przepraszam. Wybacz mi, błagam.
Nie wiedziałem, co ich wszystkich naszło na takie monologi. Chciałem tylko żuć wkładki, a nie słuchać tych...
Ale to była Ulrika. I wiem, że jej serce jest dobre. Każdy może się pogubić, okej?
- Dlaczego?
Ulrika wreszcie spojrzała na mnie swoimi wielkimi oczami.
- Bo cię kocham.
- A z miłości robi się różne głupstwa, huh? - Zauważyłem ironicznie.
- Nie wiedziałam, co robić. Myślałam, że jak Fannemel ukradnie te wkładki, to ja je jakoś potem wykradnę i ci oddam, a ty uznasz mnie za jakąś bohaterkę i z powrotem mnie polubisz...
- Uli...
- Ale Fannemel chyba to przewidział, bo nie powiedział mi gdzie schował wkładki. Przepraszam.
- Wybaczam ci. - powiedziałem, zadziwiając nas obojga. Bo te słowa same wypadły z moich ust, ale były tak szczere i pochodziły prosto z serca, że nie żałowałem. - Naprawdę. Ale to nic nie zmieni. Nie wrócimy do siebie.
- Chociaż tyle. - jęknęła blondynka. - Dziękuję. I życzę ci wszystkiego, co najlepsze. Najżujniejsze. Przepraszam. - I wyszła.
Przez chwilę patrzyłem się na zamknięte drzwi. Potem wziąłem wkładki i zacząłem żuć. Czułem, że moje życie powoli wraca na właściwie tory.
*
Przed wyjazdem z Zako chciałem uporządkować wszystkie moje sprawy i z czystym kontem wrócić do Niemiec. Więc wpierw udałem się do tego, od którego wszystko się zaczęło.
- Freund. - Prychnął lekceważąco Bardal, gdy stanąłem z nim twarzą w twarz. Jego lica natychmiast pociemniały, a usty już układały się do coraz zuchwalszych przekleństw.
- Bardal. Ziemniaku. - Powiedziałem, siląc się na jak najżyczliwszy ton. Nie potrzebowałem kolejnych afer i skrywanych żali. - Przepraszam za tamtego Kartofla i za wszystkie złe rzeczy, który wtedy powiedziałem. Nie powinienem był.
Anders niemalże zakrztusił się własną ślinę. Wytrzeszczył na mnie patrzałki i gapił się na mnie, jakbym nagle zaczął przed nim tańczyć nago do tej durnej polskiej discopolowej pompy "Ona tańczy dla mnie".
- Poniosło mnie. Nie chciałem cię urazić, sorry.
Bardal zmełł w ustach siarczyste przekleństwo.
- I ja ciebie przepraszam. Za siebie i za Fannisa. Taki porywczy z niego chłystek. Najpierw robi, potem myśli. ALe on to z dobrego serducha, naprawdę. Nie bądź dla niego zbyt zły. Już wystarczy, że mamy na głowach ten cały Skoczny Sąd.
- Taa, słyszałem. Ponoć Apoloniusz Tajner nie jest najłaskawszym sędzią, więc powodzenia.
- Więc sztama?
- Sztama.
I się z Ziemniaczkiem przytuliliśmy.
***
- Ziomeczki! - Zacząłem, stanąwszy na taborecie. - Detektywie Kofla, Manu i wy, moi niemieccy przyjaciele. No okej, wymienię z nazwisk, co byście nie czuli się pominięci: Wanki, Rysiu, Wellingo, Geigerku, Bodo i nawet ty, Mechler! Dziękuje wam za wsparcie i pomoc w odzyskaniu wkładek. Jesteście najlepsi. I przepraszam za to, że naraziłem was lub wasze zwierzęta na niebezpieczeństwo. Także wypijmy teraz za was, za nas po szklaneczce tego pysznego, polskiego mleka, które sprzedał mi w promocyjnej cenie nasz umiłowany przyjaciel, Stefcio. Mleko pierwsza klasa, więc do dna. Prost! 
I stuknęliśmy się szklankami, radośnie wykrzykując Prost i uśmiechając się od ucha do ucha. Potem jak na komendę przechyliliśmy szklanki, delektując się świeżym mlekiem, prosto od krowy babci Stefana.
- Pycha. - Geiger oblizał się łakomie. - Masz jeszcze?
- Nie dla psa mleko. - Zaśmiał się Wank, obejmując Karla ramieniem. - Świetna z nas ekipa poszukiwawcza. Może powinniśmy rozwiązywać wszystkie zagadki, jakie pojawią się wśród naszej skocznej braci?
- Błagam, nie. - Jęknął Wellinga. - Za dużo stresów dla mnie i mojego psa.
- I mojej tętnicy szyjnej. - Dodał z przekąsem Geiger.
- Smuteczek. - Wanki wygiął usta. - Może Kofla i Fetti będą zainteresowaniu. - Ożywił się po sekundzie i w podskokach, niczym krasnoludek-mutant podbiegł do Austriaków.
- Cieszę się, że mam przy sobie takich idiotów, jak wy - Zaśmiałem się.
- Z nami to nawet do Sapporo.
- I jeszcze dalej.
- Severinie. - Przez głośne wrzaski moich kolegów przedarł się zimny, acz niepewny, głos pewnego liliputa. Przeniosłem wzrok na wejście do pokoju, tym samym zauważając skulonego Fannemela. - Możemy porozmawiać? Proszę.
Skinąłem głową i wyszedłem za Andersem na korytarz. Chłopak, schowawszy ręce w kieszeniach, oparł się o ścianę i spojrzał na mnie tak bardzo niepewnie, jakby miał się co najmniej oświadczyć.
- Jeśli chcesz zwędzić moje wkładki to niestety muszę cię uprzedzić, ale teraz tak łatwo ich nie dorwiesz. Kupiłem sobie niezłą maszynę, która strzeże je przed takimi niemającymi serca, lodowatymi chłystkami jak ty. - Warknąłem, nie mogąc znieść przedłużającej się ciszy.
W obecności tego łotra jakoś zapomniałem o czystym koncie i o tym, że trzeba się miłować.
- Zasłużyłem, wiem. - Fannis uśmiechnął się smutno. - Przemyślałem sobie wszystko, co zrobiłem i już wiem, że źle postąpiłem. Mimo wszystko, nie powinienem był okradać cię z najważniejszych rzeczy w twoim życiu. Bardzo przepraszam. Naprawdę.
Rzuciłem mu spojrzenie pełne podejrzeń. Jakoś nie mogłem uwierzyć w jego nawrócenie.
- Nie liczę na to, że mi wybaczysz, bo takich rzeczy się nie zapomina... - Skoczek westchnął. - Postaram się światu przywrócić równowagę, którą zakłóciłem.
- Ciekawe jak. - Prychnąłem. - Tylko nie mów, że Hofer cię przekonał!
- Nie. - Fannemel zaprzeczył, ale jego oczy podejrzanie zabłysły. - Miałem na myśli noszenie za Hilde i Vilbergiem ich odżywek do włosów. Trochę ich mają, więc rip moje plecy.
- Aha, okej, niech ci będzie.
I wtedy stało się coś niespodziewanego - oczy Fanni'ego zaszły łzy. Albo chciał mnie, niczym kobieta, wziąć na łzy, albo serio coś w nim pękło i bam, popłakał się chłopczyna.
Dobra. Nie płakał. Tylko oczka mu świeciły, schowane za łzawą mgłą.
- Fanni? - Zapytałem, spuściwszy nieco z tonu.
- Naprawdę żałuję. Myślisz, że mi z tym lekko? Otóż nie! Nawet moja mama już wie, co zrobiłem, dzwoniła i opieprzyła mnie za takie chamskie zachowanie. Sevi, ja cię przepraszam, tak bardzo cię przepraszam.
To przynajmniej wyglądało na szczere. A że nie byłem pozbawionym uczuć, oschłym i lodowatym Pointnerem, to przygarnąłem tego liliputka do siebie, czochrając jego włosy i uśmiechąjąc się życzliwie.
- Twoje winy zostały ci odpuszczone. Idź w pokoju.
A wtedy Fannemel rzucił mi się na szyję szczęśliwy jak nigdy dotąd.

***
KONIEC
***

Bam! Sevi odnalazł wkładki to i skakać z powrotem zaczął - jego 237,5m to było coś :D

Nie powiem, wczoraj ogarnęło mnie wzruszenie, gdy postawiłam ostatnią kropkę tej historii. Zdarzało się, że klęłam i narzekałam, że nie idzie, że wena nie taka, że wszystko takie średnie i to opowiadanie nie jest takie, jakie powinno być, ale kocham je nooo. I dokończenie go uznaję za swój prywatny sukces, bo były momenty, kiedy miałam ochotę rzucić wszystko w cholerę. Ale dotrwałam!
A pisanie opowiadań o wkładkach Sevika to to, co Cam lubi najbardziej ;33
Dziękuję Wam za wszystkie wejścia i miłe słowa, które od Was dostałam. Jesteście najlepsze! <3
A jeśli nie macie mnie jeszcze dość to zapraszam:
b) komedia międzynarodowa, że tak to ujmę: pata-w-gapa.blogspot.com

A mi teraz pozostaje nauka  czekanie na Wisłę i Zako. Z kim się widzę? xD

Bywajcie zdrowe i miłujcie się. Danke!


- No to może po szklaneczce mleka?
- No jasne.
- Zdrowie Sevika!
- I wkładek!
- Ehm.
- I Wellingatora!
- I nas!
- I Fanni'ego. - Uśmiechnąłem się w stronę Norwega, na co chłopczyna niepewnie podniósł w moją stronę szklankę mleka i skinąwszy głową, wypił moje, moich kolegów, psów moich kolegów i swoje zdrowie.
- Jeden za wszystkich? Wszyscy za jednego! - Krzyknęliśmy razem, przechylając następną kolejkę.