środa, 6 sierpnia 2014

[11.] love will either save you or kill you


Freund: alarm bojowy

Z zaciśniętym żołądkiem wpatrywałem się w twarz Wanka.
To nie działo się naprawdę. To było niemożliwe.
Po prostu nie.
- Sevi, wszystko w porządku? - Andi miał niepewną miną. - Wyglądasz jakbyś miał się zaraz rozkleić.
Oni nie rozumieją. Nie rozumieją tego, przez co ostatnio przeszedłem. Nie rozumieją mojego strachu, bólu i tęsknoty. Nie rozumieją mojego wzruszenie. Bo przecież od odzyskania moich wkładek dzieliło mnie tylko kilka kroków. Wystarczy pobiec na skocznie i...
A co jeśli to pułapka?
Scheisse.
- Andi, co teraz będzie? - Zapytałem łamiącym się głosem, jednocześnie siadając na krześle i chowając twarz w dłoniach. Nerwowo nie wyrabiałem. Nie umiałem poradzić sobie z całym tym stresem, wszystko po prostu mnie przerastało. W życiu nie czułem się gorzej.
- Uratujemy twoje wkładki, nie martw się. - Wank poklepał mnie krzepiąco po plecach. - Coś wymyślimy, zobaczysz. Wszystko będzie dobrze.
A ja mu uwierzyłem, bo co innego niby miałem zrobić?
*
- Chcę iść sam - powiedziałem stanowczo, zaciśniętą dłonią uderzając w stół. Przybrałem swoją najbardziej autorytarną minę i wyniosłym spojrzeniem zmierzyłem każdego mojego kumpla z osobna. - Tak chce porywacz i tak będzie.
- Ależ Severinie - Freitag pokręcił głową, nie kryjąc swojej dezaprobaty. - Jeszcze dwie godziny temu byłeś w zaawansowanej depresji. Baliśmy się, że pójdziesz do fanek piszczałek Schlierenzauera i wyzwiesz ich Gregusia od najgorszych skakajców i chłopczyków z końskimi uśmiechami.
- Richardzie, podjąłem już decyzję. Jedyne, co możecie dla mnie zrobić, to przygotować dla mnie broń. Porywacz chce wojny, więc będzie ją miał. - Powiedziałem sucho, ze złowieszczym błyskiem w oku. Czułem się wyprany z emocji, ale... ale gdzieś w środku pragnienie zemsty wołało we mnie tak głośno, jak jeszcze nigdy.
***

Wellinger: was ist los?

Chuchnąłem w zmarznięte dłonie, ze zniecierpliwieniem rozglądając się na boki. Noc była zimna i ciemna, jedynie jasno oświetlona Wielka Krokiew rozpraszała gęsty mrok. Kucnąłem tuż za toi-toi'em, by uchronić się przed lodowatymi podmuchami halnego. Czekałem już dwadzieścia minut, a nadal nie działo się nic nadzwyczajnego. Skocznia o tej porze była trochę upiorna - ciemność i pustka przyprawiały mnie o dreszcze. Ale nie, nie bałem się. Wiedziałem, że miało się tutaj dokonać moje przeznaczenie.
Żartuję, nic wtedy nie wiedziałem. Po prostu gadkę o przeznaczeniu na pewno strzeliłby Werter, gdyby był na moim miejscu. On, no nie wiem, jest naprawdę inspirującym facetem.
Więc kiedy tak kucałem w jakieś zaspie, usłyszałem kroki. Podniosłem się z gracją pantery śnieżnej i wbiłem wzrok w jasny snop latarki.
- Kim jesteś? - Zapytałem drżącym głosem. Nie miałem pojęcia, kogo miałem się spodziewać. Myślałem, że to znowu jakaś pani, która zacznie błagać mnie, bym rzucił wszystko w cholerę i został jej zięciem. Albo kolejny dziennikarz, urzeczony moją błyskotliwą karierą, chcący zrobić wywiad swojego życia, który przyniósłby mu Pulitzera.
Na pewno nie spodziewałem się jego.
Przez kilka minut trwaliśmy w milczeniu, po czym przybysz rzucił we mnie kilkoma małymi mydełkami, takimi jakie znajdowały się w pokojowych łazienkach hotelu, w którym zatrzymałem się razem z drużyną. Potem zostałem zaatakowany czerstwymi mannerami. Kilka okruszków dostało się do moich oczów, obraz przede mną stracił swoją ostrość. Przewróciłem się na ziemię, a wtedy napastnik zaczął mnie okładać. Poczułem słony smak krwi w ustach, w płucach zaczęło brakować mi powietrza, a ostatnią rzeczą, jaką pamiętam była twarz wyglądająca jak twarz Severina i jego usta, mówiące upiornym głosem:
- Wellinga, kurwa, oddaj mi moje wkładki, nędzniku.
A potem zemdlałem.
*
- Chłopaki, zabiłem Wellingę!
- Gdzie Freitag?!
- Co ty mu zrobiłeś?
- Dlaczego on krwawi?
- Niech ktoś zrobi resuscytację! FREITAG! KOMM HIER SOFORT!
- On porwał moje wkładki! On! Wellinga! Myślałem, że jest przyjacielem, bratem. Wanki, dlaczego on mi to zrobił?
- Nie płacz, Sevi. Wszystko się wyjaśni, tylko musimy ocucić Wellingę.
- Gdzie pacjent?
- Ale ja go zabiłem!
- Panie, świeć jego duszy.
- Ale... Chłopaki, wiem, że nie jestem jeszcze nawet w trakcie studii medycznych, ale on, no nie wiem, wygląda jakby żył.
- I ty siebie chcesz nazywać lekarzem? Nawet trupa nie umiesz odróżnić...
- Ale...
- Zabiłem go i już nie dowiem się, gdzie moje wkładki!
- Keine Panik auf der Titanic, Sevi, wszystko się wyjaśni, zobaczysz.
- Hej, chłopcy...
- Zamknij się, Freitag. Nie widzisz, że uspokajam Sevika?
- Ale...
- Oesu. ale mi łeb napierdala. I co się dzieje, do cholery?
...
...
- WELLINGA?! TO TY ŻYJESZ?
***********

tak więc wracam po ponad dwóch miesiącach z rozdziałem, który pisał się bardzo opornie, o czym świadczy jego, powiedzmy łagodnie, przeciętność. No nie wiem, trudno mi, jest tu wymyślić coś fajnego, świeżego i śmiesznego, co by było jeszcze opakowane w dobry kunszt. Czuję straszną irytację, gdy włączą worda i próbuję coś w temacie mixofstories nabazgrać. może w tym tkwi problem.
póki co, wciąż zapraszam was do Fettnera, gdzie już prolog i pierwszy rozdział :) freidrehen.blogspot.com
i w ankietce też można wziąć udział :)
bye xoxo

2 komentarze:

  1. biedny severin, tak go wellinger zdradził. no ależ naiwny że sądził że mydełkami i czerstwymi mannerami go zabił, tożto zdrowe cielę, da radę takiej amunicji. ciekawi mnie motyw andi'ego, bo niby jaki zysk czy cokolwiek miałby w ukradnięciu wkładek freunda? kij to wie. czekam na kolejny ;) xx

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzisz co narobiłaś? Przez Ciebie piszę ten komentarz spod stołu, pod który wpadłam przy czytaniu ;) Już zapomniałam jak bardzo trafia do mnie Twoje poczucie humoru. Cieszę się, że tu wpadłam, bo wskaźnik dobrego humoru wzrósł mi niesamowicie. Pozdrawiam serdecznie :*

    OdpowiedzUsuń