piątek, 31 października 2014

[18.] save the night


Hofer: Szach mat

Słońce ty moje naiwne, ja jestem Królem Skocznego Świata, jam Hofer Pierwszy Wielki i nic, co skoczne nie jest mi obce. Wiem wszystko, ale to w s z y s t k o, co dzieje się na moim podwórku, wiem nawet, kiedy obrażasz mnie albo Tepesa Seniora. I tak, zawsze potem czeka cię kara. Więc nie złowieszcz na mnie, bo im więcej kurw, tym częściej będziesz poza trzydziestką. Kapewu, kochaniutki?
Więc skoro już sobie wszystko wyjaśniliśmy, mogę przejść do mojej opowiastki.
Co wiem o wkładkach Freunda? Ostatnio robiłem projekt ustawy, która zabraniałaby memlania części sprzętu. Dlaczego, pytasz? Ponieważ:
a) To nie jest higieniczne. Nie wiadomo, jakie wirusy i bakterie, nie daj Bóg, ebola, się rozwinie, a potem wszyscy się pozarażamy;
b) Przynoszą Freundowi za dużo szczęścia. A on wygrywać nie ma. Wygrywać ma Schlierenzauer, ot co.
Więc trochę mi na rękę zniknięcie tych wkładek. Ale przepis i tak wprowadzę. Lubię wprowadzać innowacyjne reguły, które utrudniają skoczkom i kibicom życie i, które, notabene, są bezużyteczne. Taki mój styl bycia, taki styl panowania Hofera Pierwszego Wielkiego. Świat idzie naprzód, a Hofer się starzeje. Muszę wymyślać różne rzeczy, by wciąż być trendy i by lud nie oponował przeciwko mojej władzy.
Dla pozorów oczywiście. Bo kogo obchodzi lud, kiedy jest się władcą despotycznym?
Trzymam wszystkich w garści, ha. Szach mat!
Przechodząc do setna sprawy, pamiętam taki wieczór w Wiśle. Po konkursie razem z moim umiłowanym przyjacielem i wspólnikiem, moją, można rzec, prawą ręką, Mirjamem Tepesem poszliśmy na szampana do Sofy. Bo władcy innymi trunkami aniżeli szampanem lub winem, raczyć się nie wypada. Więc piliśmy drogiego szampana i obserwowaliśmy wszystkich po kolei. Bo wiedz, że Król musi trzymać rękę na wszystkim. I ma oczy dookoła głowy. Także widziałem, jak do Freunda dosiadła się bardzo smakowita dziewuszka. Czarowała go, flirtowała, strzelała oczami, obciągała bluzkę, a ten matoł tylko cały skamieniał, czerwieniąc się, jak, mówiąc poetycko, ten pomidor dojrzewający w hiszpańskim słońcu. Zaczął coś niewyraźnie gadać, jąkał się niemiłosiernie, aż uciekł w te pędy, zostawiając za sobą chmurę kurzu. Kobieta oburzyła się. Rozumiem ją doskonale - kto by się oparł takim wdziękom! W każdym bądź razie, kobitka rzuciła jakąś obelgą i poszła do baru zamówić mojito. Zaraz obok niej pojawił się ten kurdupel Fannemel, skoczek od siedmiu boleści. Kupił dziewczynie, Ulrice, jak usłyszałem, drugiego drinka i zaczął ją bajerować, gładko przechodząc do tematu Freunda.
Stąd też dowiedziałem się, że Ulrika to eks Przeżuwacza.
- Wiesz, słońce, ja na twoim miejscu nie zostawiłbym tak tego. Taka piękna kobieta, jak ty, nie powinno być tak poniżana przez takiego memlacza i gmora. - Fannis zakręcił na palcu kosmyk włosów Ulriki, kokieteryjnie się uśmiechając. Spotkały się dwie femme fatale, do jasnej ciasnej. Ale było na co popatrzyć przynajmniej, dzięki czemu nie musiałem słuchać jak Tepes wygłasza po pijaku ody na moją część. I jak opowiada anegdotki z życia wówczas sześcioletniego Jurija.
- Masz rację. - Ulrika uśmiechnęła się smutno. - Nie może mu to ujść płazem. Ja się odegram!
- Mogę ci pomóc.
- Co masz na myśli?
Anders smyrnął ją po dłoni, racząc drapieżnym uśmiechem.
- Powiedz mi, moja droga, jaka jest największa słabość Severina?
- Żelki Haribo, łaskotki na brzuchu oraz krem do rąk norweskiej formuły.
- Chyba się nie rozumiemy, Ulli. - Fannis pokręcił głową. - Największa.
- O! - Blondynka otworzyła szerzej oczy, wpatrując się z niedowierzaniem w twarz krasnoludka. - Nie mówisz poważnie! - Krzyknęła, na co Fannemel pokiwał kpiąco głową.
- Bardzo poważnie.
***

Tepes: różnorakie teorie

[...]
- To kradzież. - Z uporem powtarzała Ulrika. - To niemoralne.
- Ty mi o moralności nie mów. - Fannemel przewrócił oczami. - Oboje dobrze wiemy, że o moralności to ty wiesz niewiele.
Blondynka zmarszczyła czoło, patrząc się hardo w bazyliszkowate oczy Andersa.
- Nic o mnie nie wiesz, więc się zamknij.
- Wiem o tobie o wiele więcej niż myślisz. - Fannis puścił do niej oczko, po czym napił się piwa. Był tak cholernie pewny siebie, taki groźny i zły. I uśmiechał się tym swoimi fannisowym uśmiechem. Od razu zrozumiałem, co te wszystkie niewiasty w nim widzą. Bo, nie oszukujmy się, Fannemel urodziwym chłopcem nie jest. Kobiety uwielbiają go właśnie za tą złowrogą nutkę w spojrzeniu.
Cóż, jako dobry i przykładny ojciec, wielokrotnie powtarzałem swojemu pierworodnemu, Jurijowi znaczy, że kobiety kochają złych gości, że jeśli chce mieć dziewczyn na pęczki to musi stać się takim bad boy'em.
Ale on się uparł, że będzie potulny jak baranek i cóż zrobisz? Byle się już z nim nie kłócić, pozwolę uczyć mu się na błędach. Pewnego dnia obudzi się i powie do siebie: "Cholercia, już dłużej nie mogę być miłym gościem", po czym wskoczy w skórzane spodnie i powędruje do klubu, gdzie sącząc whisky, będzie magnetyzował panie swoją ciemną stroną.
Bo ja tak właśnie poznałem matkę swoich dzieci.
Wracając do sprawy, Ulrika wręcz topniała pod spojrzeniem Fannemela (patrz: moja teoria), a resztki oporu ulatniały się z niej z szybkością światła. Leciała na niego, jak deszcz na Afrykaninów podczas pory deszczowej, a on to perfidnie wykorzystywał. Była taka słaba, że aż żal ściskał moje serce. Ale z drugiej strony... Ach, odżyły wspomnienia! Bo wiedz, kiedyś byłem nie gorszym lowelasem od Fannisa.
- Cóż. - Blondynka wzięła głęboki oddech, po raz ostatni rozważając daną sprawę. - Okej, wchodzę w to.
I idę o zakład, że nie zrobiła tego dla zemsty na Severinie, a właśnie dla tego niosącego śmierć i zniszczenie uśmiechu Andersa.
- Okej. - Fannemel wzruszył ramionami i zeskoczył ze stołka barowego, nonszalancko obierając kierunek na wyjście.
Ulrika zmarszczyła brwi, szybko wstając ze swojego miejsca.
- Ale gdzie idziesz?
- Działać.
I wyszedł z baru, a Ulrika za nim.
- Chodźmy za nimi. - Król Walter pociągnął mnie za rękaw, duszkiem dopijając swojego szampana. - Szybko.
- Aale.. - Zawahałem się. - Co ty planujesz?
- Musimy za nimi iść. Chcę mieć, co opowiadać na jury meeting'u.
- Ależ Walterze, to niedorzeczne. - Wyrwałem rękę spod żelaznego uścisku Hofera i skrzyżowałem ramiona na piersiach. Co za rewolucja z mojej strony! - Nie będę patrzył jak ten niedołęga robi małą wersję siebie!
- Po pierwsze, mój drogi, on na pewno strzela ślepakami! - Hofer pokiwał głową z arcypoważną miną. - A po drugie, chyba nie myślisz, że oni będą TO robić?
Ostatkiem sił pohamowałem chęć spojrzenia na mojego Wodza jak na kretyna. Walter jest niezwykłą osobistością i nie sposób pojąć jego geniuszu, ale czasami... czasami bywa naiwny jak ośmiolatka.
- Patrzyła na niego tak, jakby już dokładnie widziała, co z nim będzie dzisiaj robić. Jeśli chcesz się o tym przekonać to idź za nimi, ale mi, proszę, nie każ oglądać Fannemela nago, bo to za dużo dla takiego staruszka jak ja.
- Scheisse. - Skomentował krótko Hofer, a potem zamówił drugiego szampana.
************

No witam, moje piękne panie!
Taki mały bonus z mojej strony, bo gdzieś kiedyś planowałam napisać rozdział z perspektywy duetu Hofer&Tepes, ale na śmierć o tym zapomniałam. Więc napisałam dzisiaj, czując ducha nadchodzących świąt, o. I jakąś weninę powstałą w skutek powrotu do domku <3
Enjoy!


piątek, 24 października 2014

[17.] send help

Velta: Fannis?

Okeeeej.
Fannis jest pojebany, co nie jest jakimś nowym faktem, bo chyba każdy, kto go poznał, to wie. Ale poziom jego zjebania wzrósł, gdy przyprowadził do hotelu wielkie, śliniące się psisko, które rezolutnie nazwał Fanniszauerem. Do dzisiaj nie miałem pojęcia, skąd go wytrzasnął. Pewnego dnia po prostu oznajmił, że ma psa i powierzył pieczę nad nim Sorsellowi. Sorsell oczywiście był zachwycony, niczym małolata idąca na swój pierwszy, poważny bal, z jakimś ciachem (na przykład mną), dodajmy. Wyprowadzał go na spacery, karmił resztkami z obiadu i paluszkami, nauczył go skakać przez płonąca obręcz oraz przeciągłego warczenia, gdy w pobliżu pojawiał się jakiś Austriak (niestety z papą Stoecklem włącznie).
Fannemel bynajmniej nigdy nie pałał miłością do zwierząt. Jestem wręcz pewien, że będąc dzieckiem, znęcał się nad biednymi kotami i wróbelkami. Los Fanniszauera, szczerze powiedziawszy, był mu obojętny.
Ja osobiście lubiłem Fanniszauera. Do czasu. Bo pewnego dnia zobaczyłem jego wielki pysk w moim akwarium. Z mojego ukochanego Turtlusia została tylko popękana skorupka...
Do dnia dzisiejszego nie mogę się z tego pozbierać.
Turtluś był mi bliski, jak żadna inna żywa istota. Przeżyliśmy razem tyle chwil, mówiłem mu absolutnie wszystko. A on został zamordowany przez wielkiego pchlaka.
Z winy Fannemela. Dlatego nie będę go krył. Muszę pomścić śmierć mojego zwierzątka!
Nie wiem dokładnie, jakie plany ma Anders i co zrobił. Ale wiem, że coś kombinuje. Sam fakt, że pies Wellingi znalazł się w naszych szeregach o czymś świadczy. A Fannis jest ostatnio taki tajemniczy. Zadaje się z dziwnymi ludźmi. I z byłą Severiną, i, w tym przypadku, nie chodzi mu o seks. Relacja Fannemela z kobietą niezwieńczona seksem jest BARDZO podejrzliwa.
Bacówka bacy Jędrzeja. Tam go znajdziesz.
***

Freund: Fannis!

Byłem pewien, że sprawcą moich wszystkich nieszczęść jest Fannemel. Nie wiem, czym mu zawiniłem. Czy on robi to, bo go w jakiś (całkiem nieświadomy) sposób skrzywdziłem? Czy po prostu jest złym do szpiku kości krasnoludkiem, którego hobby to rujnowanie ludziom życia? Albo może jest zazdrosny o mój metr osiemdziesiąt pięć? Bo, co tu dużo kryć, jego sto sześćdziesiąt pięć centymetrów wygląda dość marnie.
Auf jeden Fall, jak można być tak podłym człowiekiem? I jak taka wielka ilość zła może zmieścić się w tak małej i wątłej osóbce?
Wiem, że Fannis nie jedno ma za uszami. Wystarczy spojrzeć w jego oczy - tajemnicze, pozbawione uczuć, złowrogie, jakby obłąkane.  Zdecydowanie odgrywa tutaj czarny charakter.
I najważniejsze pytanie: Co wspólnego z tym wszystkim ma Ulrika?
***

Freitag: Obrady okrągłego stołu

- Potrzebny nam plan! - Zdecydował Wanki, przejmując rolę dowódcy, gdyż stan Severina znowu uległ pogorszeniu; będąc o krok od odnalezienia swoich wkładek, chwilowo wyłączył myślenie, wracając do pozycji embrionalnej i cichego popłakiwania. - Nie możemy tam wpaść jak na melanż i odbić wkładki.
Wellinga chrząknął.
- I Wellingatora, natürlich. - Andi Senior wywrócił oczami. - Jakieś pomysły, meine Herren?
- Ja wiem! - Geiger podniósł do góry dłoń. - Przebierzemy się za japońskich turystów, no wiecie, cyfróweczka, kapelusik, ryż pod pachą i zapukamy do tej bacówki z zamiarem kupienia oscypka. I wtedy, kiedy naszym łamanym angielsko-japońskim będziemy negocjować cenę i pytać o recepturę, ktoś z nas zakradnie się przez tylne wejście, albo okno lub komin, keine Ahnung, czy mają tam tylne wejście, i wykradnie wkładki!
Wellinga ponownie chrząknął.
- I Wellingatora. Szczeka?
- Nie, muczy - Prychnął blondyn.
- Wiesz o co mi...
- Okej, Geiger. Noch etwas? Czy serio będziemy musieli przebrać się za Japończyków?
- Możemy przekonać Daiki Ito...
- Geiger, genug.
Chłopak zasmuciwszy się wielce, spuścił głowę. Niestety nie miałem ani czekolady ani melisy, by móc pomóc mu wyjść z chwilowej depresji.
- Możemy zaprosić Fannemela na melo. Dobrej biby nie ominie. - Zaproponował Bodo. - Stefcio Hula nam pomoże. Potem go upijemy i dalej pójdzie z górki.
- Musimy działać z zaskoczenia i to jak najszybciej. - Odezwałem się stanowczym tonem. Bo pomyślałem sobie: hej Freitag, dlaczego Wanki tutaj rządzi? Przecież nie jesteś gorszy od niego! I masz ładniejszy uśmiech. I dołeczki w policzkach, za którymi KAŻDY szaleje. I znasz się na medycynie. Toż ty urodzony przywódca!
Znaczy, nie wiem, jak moje dołeczki mają się do moich zdolności przywódczych, ale nie o tym.
- Nie możemy wyłamać drzwi i oblać wszystkich kisielem? - Karl wzruszył ramionami.
Wank zmierzył go spojrzeniem, na co chłopak westchnął głośno.
- Dobra. Ja już się nie odzywam.
- Dlaczego Ulrika mi to zrobiła? Bo dałem jej kosza? To ona mnie pierwsza rzuciła. Warum? Warum? - Sevi przebudził się ze swojego otępienia, ale jakoś nikt nie zwrócił na niego uwagi. - Dlaczego to wszystko spotkało mnie? Byłem grzeczny. Zero rozpusty, zero złej reputacji. Och warum?
- Wiecie co? - Zagaiłem. - Powierzmy to Koflerowi. On to rozwiąże najlepiej.
************

No cześć.
Doczołgałam się tutaj w wielkich mękach, ale jestem z rozdziałem. Jakimś. Coś zawsze lepsze niż nic. Powiedzmy.
I dzięki za ponad 9000 wejść, jesteście supi i podziwiam Was, że czytajcie te bzdury. Ich liebe Euch so sehr, meine Schätze! <3

czwartek, 2 października 2014

[16.] Muss nur noch kurz die Welt retten

Wank: Kontratak

Armagedon. Koniec świata. Płacz i zgrzytanie zębów.
Nie wiem, co sobie wyobrażaliśmy. Mieliśmy prosty plan, którego chcieliśmy się trzymać, z całym sił wierząc w jego powodzenie. Cóż, nikt nie śmiał powiedzieć na głos, że nasz plan był najzwyczajniej w świecie głupi. Uznaliśmy, że to nasza ostatnia deska ratunku. I że masz wystarczająco dużo dowodów obciążających Norwegów.
Gdy spakowaliśmy cały nasz ekwipunek z bronią i gdy Bodmer już się wypłakał w ramię Wellingi, zmobilizowaliśmy się jak przed ważną drużynówką i wyruszyliśmy na poszukiwanie złowrogich Norek. Byliśmy pewni, że to oni stoją za porwaniem wkładek i Wellingatora. Bo jak nie oni, to kto? Kto może być aż tak żądny krwi, naszego upadku i przeżutych wkładek? Tylko Norwegowie. I ewentualnie te austriackie mendy.
W każdym bądź razie dotarliśmy pod drzwi sali bilardowej, w której, według naszych informatorów, mieli się relaksować Łososie. I rzeczywiście tam byli, głośno się śmiejąc i grając w bilarda. I układając plany zdobycia świata, pokonania dobra i wprowadzenia ostrego reżimu w skocznym królestwie.
- Wchodzimy? - Zapytał hardo Freund, dobywając miotły.
- Czas położyć kres tym norweskim tyranom. - Ogłosiłem, ściskając w ręce pistolet na kulki. - Wygramy tę wojnę.
- Za mojego psa, kompani. - Wellinga zmrużył oczy, gotowy bić się na śmierć i życie. Łza zakręciła się w moim oku, gdy tak patrzyłem na  stanowczą twarz Andi'ego Juniora. W ciągu ostatnich dni dorósł; zapłakany i rozchwiany emocjonalnie dzieciak zniknął, a w jego miejsce pojawił się prawdziwy, dojrzały i gotowy oddać życie za swoich bliskich Andreas Wellinger. Już nie miał w sobie nic z Wertera, teraz bardziej przypominał Stasia Tarkowskiego, który najlepiej jak tylko potrafił, chronił Nel przed niebezpieczeństwami czyhającymi w pustyni i w puszczy. Czy coś takiego.
- I za moje wkładki!
- Do boju!
Geiger otworzył szybko drzwi, Freund, zwinnie niczym ninja, przewrotem wkroczył do środka, Wellinga z buntowniczą miną zatarł się w niebogłosy, Richard już dzierżył w ręce całe pudełko chusteczek nasączonych chloroformem, a ja wycelowałem pistolet prosto w serce Bardala.
Aaa, i jeszcze Bodo gdzieś się chował po tyłach. Ale liczy się, ze wreszcie był z nami, a nie przeciwko nam.
- O cholera. Co wy, kurwa, odpieprzacie? - Zadarł się Bardal, patrząc się na uzbrojonych nas tak, jakby zobaczył co najmniej Waltera Hofera przebranego za Lady Gagę.
I nie tylko on. Miny innych Norwegów również wyrażały skrajne zdziwienia pomieszane z rozbawieniem. Hilde nawet odłożył na bok nowy egzemplarz "Playboya", by lepiej przyjrzeć się temu "widowiskowi".
- Gdzie Fannemel? - Severin posłał ostre spojrzenie Bardalowi. Wyglądał naprawdę groźnie, niczym złotowłosy Hulk. Nawet Kim-Jestem-Super-Bo-Mam-Nazwisko-Niczym-Meksykański-Amant-Sorsell się go przestraszył i mamrocząc pod nosem Zdrowaśki, zlał się niczym gówniarz.
- Nie wiem. - Andres B. nonszalancko wzruszył ramionami. - Ile razy mam wam to jeszcze mówić? Nie wiem, i gówno mnie to obchodzi.
- Gdzie mój pies, nędzniku? - Wellindze puściły nerwy. Doskoczył do Norwega i trzymając go mocno za gardło, przycisnął go do stołu bilardowego.
- Fanniszauer to twój pies? - Rune Velta wybałuszył oczy, omal się nie zapowietrzając.
- Ojej, to taki kochany i śliczny piesek. - Sorsell pokiwał głową, uśmiechając się do własnych myśli. - Bardzo się zdziwiłem, gdy Fannis przywlekł go na nasz trening. No bo Fannis i miłość do zwierząt? Proszę, to takie nieprawdopodobne. I nienaturalne. To trochę tak, jakby Schlierenzauer przestał pić RedBulle, a Kubacki ściął swoje włosy! W każdym bądź razie, Fanniszauer to cudowne zwierzę i pokochałem go zupełnie jakby był moim synem!
- On. Nazywa. Się. Wellingator. - Syknął przez zaciśnięte zęby Wellinga. - I jest mój!!!
Sorsellowi zabłysnęły łzy w oczach, natomiast Velta rzucił się na Wellingę (przy okazji uwalniając Bardala) i przetoczył się z blondynem po ziemi, ciągnąc go za włosy i wrzeszcząc jak baba podczas porodu.
- Twój pies zjadł mojego żółwia! - Ze złością cisnął Andi'm o podłogę i Bóg jeden wie, jakby to wszystko by się zakończyło, gdyby nie szybko reakcja Freitaga, który podbiegłszy do rozjuszonego Velty, przycisnął swoją superchusteczkę do jego twarzy, sprawiając, że Rune przestał rzucać się na wszystkie boki, powoli zamykając powieki i opadając na ziemię.
- Wellingator nie jest mordercą. - Powiedział smutno Andi. - On nie mógłby tego zrobić. - I się rozpłakał.
*********

(błędów nie sprawdzałam, soryy)

Ogólnie to chciałam tylko napisać, że Katowicom daję okejkę i mimo, że błądzę niemiłosiernie to zawsze trafiam do celu (y)