Armagedon. Koniec świata. Płacz i zgrzytanie zębów.
Nie wiem, co sobie wyobrażaliśmy. Mieliśmy prosty plan, którego chcieliśmy się trzymać, z całym sił wierząc w jego powodzenie. Cóż, nikt nie śmiał powiedzieć na głos, że nasz plan był najzwyczajniej w świecie głupi. Uznaliśmy, że to nasza ostatnia deska ratunku. I że masz wystarczająco dużo dowodów obciążających Norwegów.
Gdy spakowaliśmy cały nasz ekwipunek z bronią i gdy Bodmer już się wypłakał w ramię Wellingi, zmobilizowaliśmy się jak przed ważną drużynówką i wyruszyliśmy na poszukiwanie złowrogich Norek. Byliśmy pewni, że to oni stoją za porwaniem wkładek i Wellingatora. Bo jak nie oni, to kto? Kto może być aż tak żądny krwi, naszego upadku i przeżutych wkładek? Tylko Norwegowie. I ewentualnie te austriackie mendy.
W każdym bądź razie dotarliśmy pod drzwi sali bilardowej, w której, według naszych informatorów, mieli się relaksować Łososie. I rzeczywiście tam byli, głośno się śmiejąc i grając w bilarda. I układając plany zdobycia świata, pokonania dobra i wprowadzenia ostrego reżimu w skocznym królestwie.
- Wchodzimy? - Zapytał hardo Freund, dobywając miotły.
- Czas położyć kres tym norweskim tyranom. - Ogłosiłem, ściskając w ręce pistolet na kulki. - Wygramy tę wojnę.
- Za mojego psa, kompani. - Wellinga zmrużył oczy, gotowy bić się na śmierć i życie. Łza zakręciła się w moim oku, gdy tak patrzyłem na stanowczą twarz Andi'ego Juniora. W ciągu ostatnich dni dorósł; zapłakany i rozchwiany emocjonalnie dzieciak zniknął, a w jego miejsce pojawił się prawdziwy, dojrzały i gotowy oddać życie za swoich bliskich Andreas Wellinger. Już nie miał w sobie nic z Wertera, teraz bardziej przypominał Stasia Tarkowskiego, który najlepiej jak tylko potrafił, chronił Nel przed niebezpieczeństwami czyhającymi w pustyni i w puszczy. Czy coś takiego.
- I za moje wkładki!
- Do boju!
Geiger otworzył szybko drzwi, Freund, zwinnie niczym ninja, przewrotem wkroczył do środka, Wellinga z buntowniczą miną zatarł się w niebogłosy, Richard już dzierżył w ręce całe pudełko chusteczek nasączonych chloroformem, a ja wycelowałem pistolet prosto w serce Bardala.
Aaa, i jeszcze Bodo gdzieś się chował po tyłach. Ale liczy się, ze wreszcie był z nami, a nie przeciwko nam.
- O cholera. Co wy, kurwa, odpieprzacie? - Zadarł się Bardal, patrząc się na uzbrojonych nas tak, jakby zobaczył co najmniej Waltera Hofera przebranego za Lady Gagę.
I nie tylko on. Miny innych Norwegów również wyrażały skrajne zdziwienia pomieszane z rozbawieniem. Hilde nawet odłożył na bok nowy egzemplarz "Playboya", by lepiej przyjrzeć się temu "widowiskowi".
- Gdzie Fannemel? - Severin posłał ostre spojrzenie Bardalowi. Wyglądał naprawdę groźnie, niczym złotowłosy Hulk. Nawet Kim-Jestem-Super-Bo-Mam-Nazwisko-Niczym-Meksykański-Amant-Sorsell się go przestraszył i mamrocząc pod nosem Zdrowaśki, zlał się niczym gówniarz.
- Nie wiem. - Andres B. nonszalancko wzruszył ramionami. - Ile razy mam wam to jeszcze mówić? Nie wiem, i gówno mnie to obchodzi.
- Gdzie mój pies, nędzniku? - Wellindze puściły nerwy. Doskoczył do Norwega i trzymając go mocno za gardło, przycisnął go do stołu bilardowego.
- Fanniszauer to twój pies? - Rune Velta wybałuszył oczy, omal się nie zapowietrzając.
- Ojej, to taki kochany i śliczny piesek. - Sorsell pokiwał głową, uśmiechając się do własnych myśli. - Bardzo się zdziwiłem, gdy Fannis przywlekł go na nasz trening. No bo Fannis i miłość do zwierząt? Proszę, to takie nieprawdopodobne. I nienaturalne. To trochę tak, jakby Schlierenzauer przestał pić RedBulle, a Kubacki ściął swoje włosy! W każdym bądź razie, Fanniszauer to cudowne zwierzę i pokochałem go zupełnie jakby był moim synem!
- On. Nazywa. Się. Wellingator. - Syknął przez zaciśnięte zęby Wellinga. - I jest mój!!!
Sorsellowi zabłysnęły łzy w oczach, natomiast Velta rzucił się na Wellingę (przy okazji uwalniając Bardala) i przetoczył się z blondynem po ziemi, ciągnąc go za włosy i wrzeszcząc jak baba podczas porodu.
- Twój pies zjadł mojego żółwia! - Ze złością cisnął Andi'm o podłogę i Bóg jeden wie, jakby to wszystko by się zakończyło, gdyby nie szybko reakcja Freitaga, który podbiegłszy do rozjuszonego Velty, przycisnął swoją superchusteczkę do jego twarzy, sprawiając, że Rune przestał rzucać się na wszystkie boki, powoli zamykając powieki i opadając na ziemię.
- Wellingator nie jest mordercą. - Powiedział smutno Andi. - On nie mógłby tego zrobić. - I się rozpłakał.
*********
(błędów nie sprawdzałam, soryy)
Ogólnie to chciałam tylko napisać, że Katowicom daję okejkę i mimo, że błądzę niemiłosiernie to zawsze trafiam do celu (y)
Katowice za samo to, że są Katowicami mają dużą okejkę. :D
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału, to przez całość ryczałam ze śmiechu jak durna. Akcja pomiędzy Austriakami a Norkami jest bezbłędna, po prostu mistrzowska. Czytam to już chyba po raz piąty i znowu wybuchnęłam śmiechem, przy porównaniu Wellingera do Stasia Tarkowskiego. XD Dobry Boże... I Faniszauer! Jezu, Cam, co Ty ćpiesz?! Nie masz litości dla mnie i mojej przepony! Jestem totalnie zabita przez zajebistość tego rozdziału i czekam na ciąg dalszy, bo ja również wierzę w to, że Wellingator nie mógł zabić zółwia Velty! Nein!